Śliwka - Miłość - Drzewo
- vathsanclan
- Mar 21, 2018
- 4 min read
04.07.2008
Ni hao!
Na wyjazd do Chin zostało mi nadane chińskie imię. Najpierw zbytnio mnie to nie interesowało. Przepisywałam je tylko grzecznie do różnych dokumentów i wniosków wizowych, ale wydawalo mi się to jedynie czystą formalnością i w ogóle nie myślałam o tym, że będę go na codzień używać. Intuicyjnie jednak przed wyjazdem na staż nauczyłam się je pisać, sprawdzłiam też w słowniku jak się je wymawia i co ono znaczy.
Nazywam się MEI AI LEI !梅爱蕾 Czyli śliwka-miłość- drzewo :) A tak na prawdę to z tym Lei to jest ciężka sprawa bo to nie znaczy poprostu drzewo. Lei jest jakimś rodzajem drzewa jak kasztanowiec albo lipa, ale mój słownik jest na to zbyt ubogi by mi to przetłumaczyć. *
*( parę miesięcy póżniej się dowiedziałam , że to LEI to jednak oznacza pączek kwiatu, ale nie miałam o tym pojęcia pisząc tego maila na początku lipca 2008) Pierwszego dnia zaraz po moim przyjeździe poszłam na zajęcia z Chińskiego. Tam jak się okazało nauczyciele mają przed oczyma listę z naszymi chińskimi imionami i wedlug tej listy sprawdzają obecność a także te imiona zapamiętują i kojarzą je z naszymi twarzami. Szybko więc musiałam się nauczyć reagować na Śliwkę. Oczywiście w mojej grupie jest 18 Francuzów i nie wszyscy jeszcze przyzwyczaili się do swojego nowego-JA. Przy sprawdzaniu listy obecności są niezłe jaja. Cały proces idzie dosyć powoli bo często niejedna osoba musi usłyszeć swoje imię po parę razy zanim pokojarzy że to właśnie o nią chodzi : ) Swoją drogą jest to też niezła wymówka gdy nauczyciel Cię prosi do odpowiedzi. Tutaj z nauką nas ostro cisną. Codziennie zadają nam przeogromne prace domowe a rano są odpytywanki przy tablicy. Bardzo na rękę jest móc się wymigać od odpowiedzi na zasadzie że "się w ogóle nie wiedziało, że to o mnie chodzi".
A teraz parę słów o zakwaterowaniu. Na czas stażu mieszkamy w hotelu. Noc kosztuje tutaj 200 yuanów czyli 20 euro. Pokoje są 2-osobowe więc te cenę dzielimy na pół. Jak na Chiny to całkiem sporo, ale jakby nie było mieszkam w Pekinie w bliskim odstępie czasowym do Olimpiady więc to nic dziwnego. Na staż pojechało nas 18 osób ale niestety w tym nieparzysta liczba zarówno chłopaków jak i dziewczyn a u nas w hotelu mężczyźni ( podobno ) nie mogą mieszkać z kobietami w jednym pokoju. Ale o tym, że jest nas nieparzysta liczba dziewczyn dowiedziałam się dopiero w Pekinie, bo jeszcze na chwilę przed stażem było nas po równo i tylko w ostatnim momencie jakaś panna się wykruszyła. I tak wtedy gdy dotarlam w nocy już zmordowana do hotelu i zapytałam się radośnie : "No to z kim jestem w pokoju?" Francuzi wtedy jakoś tak się zakłopotali, spuścili wzrok i powiedzieli że, eee właściwie to mieszkam sama i mam pecha bo będę musiała sama płacić te 200 yuanów za noc. Przelała się przezemnie fala złości, ale zmęczenie wzięło górę i pomyślałam, że pomartwię się tym jutro :) I w sumie na dobre mi to wyszło.
Pierwszą noc musiałam beknąć podwójnie za hotel ale już następnego dnia sytuacja się zmieniła. Na pierwszych zajęciach podszedł do mnie pan Li ( ten do którego dzwoniłam po przylocie w nocy ) i powiedział, że on się też zajmuje zaawansowanym kursem chińskiego dla koreanczyków i że ma dla mnie dziewczynę, która potrzebuje kogoś do pokoju. Przyprowadził mnie do niej, przedstawił nas naszymi chińskimi imionami i już w samo południe wprowadziła się moja zbawienna współ-lokatorka :) Ma na imię Li Na Lai, ma 22 lata, oczywiście jest z Koreii Południowej i jest bardzo fajna! Najlepsze w niej jest to, że nie mówi ani słowa po angielsku za to od 6 lat uczy się chińskiego. Zauważyłam, że jej angielski ogranicza sie do O.K i e-mail, ale już takie coś jak 'no problem' kompletnie nic jej nie mówi.
I tak językowo wyszłam na tym o wiele lepiej niż francuzi a i towarzysko też nieźle bo od razu zakumplowałam się z całą tą koreańską grupą. Najlepsze jest to, że my tak całkiem dużo ze sobą gadamy :) Przerabiamy wszystkie typowo podstawowe pytania o psa , kota i rodzinną miejscowość, ale jak juz wchodzimy na bardziej ambitne tematy to się posiłkujemy słownikiem.
Wczoraj na przykład francuzi mnie jakoś kompletnie olali i pojechali sobie sami na miasto mimo tego, że się wcześniej z nimi umawiałam, że też się zabieram. No cóż, francuska dyplomacja. Najpierw się z Tobą umówią a jak nie chcą byś im towarzyszył to poprostu cichcem Cię oleją, ale tak by wszystko wyszło na przypadek i żebyś się nie poczuł nielubiany :) Myśmy z Liną Lai i jej koleżanką wieczorem wzięły i pojechały do centrum. I było bardzo fajnie! Byłyśmy pod najwiekszym hotelem w Pekinie, który jest zaraz obok największej księgarnii:) W Azji bardzo popularne są szaszłyki. Te tutaj w Chinach czasem można znaleźć bardzo tanie-np. jedynie za 1 yuana czyli 10 euro centow. I tak Li na lai wzięła sobie obrzydliwego szaszłyka ze skorpionami a ja w ramach szaleństw zjadlam szaszlyka z zielonych winogron zatopionych w cukrze. Czyli takie lizakowate z wierzchu byly. Na prawdę fajny miałyśmy wczoraj wieczór! Resztę moich szaleństw opowiem już innym razem. A teraz pora spać bo jutro mam na 8h, I jeszcze na wejście nie dość, że będzie odpytywanka przy tablicy to potem kartkówka z całego tygodnia... Pozdrawiam serdecznie MEI AI LEI

































Comments